Immagini della pagina
PDF
ePub

Zakończę przytaczając słowa, które jeszcze Zygmunt August w testamencie swoim umieścił: «Przez Boga żywego, przez miłość Rzeczypospolitej prosimy i upominamy i zaklinamy, aby będąc obywatelami tak Korony jako i Wielkiego Ks. Litewskiego, byli jednem nierozdzielnem ciałem, jednym ludem, jednym narodem. »

V.

DO DZIECI ANGIELSKICH Z MIASTA BEWERLEY,
KTÓRE ZŁOŻYŁY OFIARĘ NA RZECZ TUŁACZÓW POLSKICH
I MODLIŁY SIĘ ZA POLSKĄ *).

Lube dzieci, kochani nasi przyjaciele! Czyn wasz pobożny doszedł do uszu, do serc naszych. Aniołowie stróże wasi zanieśli go z rozkoszą do nieba. Przyjął go Ten, przed którym się nie ukryje żadna łza, żadne westchnienie wzbudzone miłością bliźniego. Ta litość czystych dusz waszych stawiła was przed okiem Jego jako w szacie świątecznej.

Wcześnie nabyliście największy skarb życia i rozkosz pamiątki czynu pięknego. W kraju, którego nieszczęścia was poruszają, w ojczyznie mojej, której imie w dumę mię wbija, nie jeden ojciec w modlitwie pomyśli o was, w oku nie jednej matki i siostry odbije się ofiara wasza łzą wdzięczności i rozczulenia. Niech się radują wasze matki, niech się wami chlu

*) W początkach naszej emigracyi, kiedy w Anglii, równie jak w innych krajach, na okazanie spółczucia dla sprawy polskiej, czyniono publiczne po wielu miejscach na rzecz emigrantów składki, ogłoszony był w gazetach list jednej matki z Bewerley, która imieniem dzieci swoich wnosiła jakąś sumę, wyrażając oraz, że Polska tak jest tym dziatkom droga, że w pacierzach proszą za nią Boga. List ten był powodem do napisania niniejszych strofek. Towarzystwo literackie polskie w Paryżu przesłało je owej zacnej matce, ozdobione pięknym rysunkiem Ant. Oleszczyńskiego; później w dziennikach angielskich i francuzkich kilkakrotnie były powtórzone. Jeden z poetów angielskich przełożył je wierszem. We francuzkim piękny był przekład P. Montalembert, para Francyi.

bią rodziny; przyjęło się w sercach waszych enoty uczucie, jak drogie ziarno w roli bujnej i błogosławionej od nieba.

Naród mój, który kochacie, otrzymał wzniosłe przeznaczenie. Upodobał go sobie w boleściach jego Pan, przed którym lud najpotężniejszy nie jest silniejszym od kłosu. Wybrał go, by krwią i męką swoją odkupił wolność narodów. Wyczerpnie się kielich goryczy, jakim go poją tyrani, zabłyśnie w chwale dzień jego zmartwychwstania, i świat odetchnie wolnością. Na wieki droga będzie Polakom przyjaźń ludu Wielkiej Brytanii. Drogim jest przyjaciel szlachetny, znalezion w godzinie nieszczęścia.

Skrępowana łańcuchami trzech zbójców, Polska, po utracie krwi i sił zemdlona w śmiertelnej walce, pada bezwładna w objęcie ludów. Ci, którzy na jej głos tylekroć drżeli, ci od których głowy niedawno, tak wspaniale odbiła miecz śmierci, i ci co wczoraj byli jej sługami, rozdarli, włóczniami przeszyli pierś jej bezbronną, krwią się jej mażą, pastwią się nad krzepnącem jej ciałem, i złość ich przenika, że dotąd w ręku ich nie skonała. Lecz jej spojrzenie w niebo utkwione, tam czerpa siłę nieśmiertelną.

Tymczasem słońce jeszcze za chmurami, świątynia wolności narodów kirem okryta. Echa jęki roznoszą, z łez oczy nie osychają, i krew płynie pod ręką cara. Dzieci porwane z uścisku rodzin, omdlewają na stepach, jak wiosny kwiaty poranne, zębem mrozu podcięte. Drżącym wzrokiem w około szukają matki i ojca, znajdują katów nieczułych, którzy nie rozumieją ich mowy. Po samotnych drogach w krajach wiecznej zimy, odgłos kajdan patryotów pędzonych rózgami tyrana. Pieśń narodowa polskiego bohatyra głucho rozbrzmiewa w czeluściach kopalni Sybiru. Ręka, przed którą w boju tłumy zbrojnych niewolników pierzchały jak ptaki nastraszone, dziś w więzy ujęta, dobywa w ciemnościach kruszec, którym wróg ludów kupuje sumienie swych oprawców.

W miastach portowych, na widowisko narodów i jakby na ich urąganie, bezbożny tyran nakazuje męczeństwa Polaków. Krwią ofiar konających, z ran wytryskującą, obrzuca ściany przybytków Boga *). Z wysokości tronu patrzy szydzący na kraje Polski, i ciesząc się z swej mocy, nowy Nabuchodonozor, woła do ludów: drżyjcie! Ztamtąd rody całe zapędza, jak bydlat stada, do ziemi niewoli wiecznej. Tam wszystkie rodziny, żałobą okryte, płaczą swych synów, w boju poległych, w pojmaniu jęczących, tułaczów zostawionych jałmużnie cudzoziemca. O proście, proście matek swoich, niech waszych lat młodocianych, lat niewinnością kwitnących, nie straszą dziejami cierpień ludu-męczennika.

Z daleka niech od was będą te czarne obrazy, by wcześnie, nazbyt wcześnie, nie wlała się w pierś waszą nienawiść ludzi, by sny wasze nie zostały zakłócone. Później się dowiecie, że był naród odwieczny, szlachetny, i mężny, który krwią swoją, przez miłość Chrystusa, inne obraniał, że mu bez winy, i gwałtem nieznanym w dziejach, wydarto ojczyznę, bez której żyć nie może, że mu bezbożnie kajdany wtłoczono, i że jego nikt nie bronił. Później się dowiecie ile on krwi przelał, jakie ofiary poniósł, jakich cnót dał dowody. Wiek wasz dzisiejszy nie miałby mocy znieść takich myśli, a wasze serca tak żywo czują.

Dzieci drogie! Chcecie już widzieć koniec zemsty cara... Nim z jego piersi wzniesie się ludzkości uczucie, wprzód czoło nocy burzliwej opasze się tęczy wstęgami, wprzód z chmury pioruny miecącej spłynie rosa ożywcza. Nie dojdzie do duszy jego błaganie waszej niewinności, bo już go anioł jego opuścił, płacze nad nim w podwojach niebieskich. Prośba wasza nię wejdzie do jego serca. Tak promień słońca pogodnego odbija się od skały grzbietu, tak kropla rosy wiosennej, padając na Alpów lody, w lód się zamienia.

*) Męczeństwo Polaków w Kronsztadzie.

Lube dzieci, kochani nasi przyjaciele! Rośnijcie szczęśliwie na chwałę swojej ojczyzny. Oby jej nigdy Bóg nie dotknął, ani sromotą niewoli, ani szaleństwem wyuzdania. Niech przyjaźń Wielkiej-Brytanii dla nieszczęsnych, będzie jej tarczą od wszelkich losów. Spełnicie nadzieje waszych rodzin. Z pierwszego błyśnięcia jutrzenki zgadnie się dzień od niej zwiastowany, w pączku przewidzieć można kwiatu kolory. Blagajcie niebios by utrwalało w nas męztwo do znoszenia niedoli. Módlcie się za nas, dzieci niewinne, bo car lud polski odpędza od ołtarzów, bo car świątynie nasze zamyka, i kapłanów naszych zabija.

« IndietroContinua »