Immagini della pagina
PDF
ePub

IV.

CO U NAS, DZIAŁO SIĘ W LITERATURZE, A MIANOWICIE W POEZYI, PRZEZ CIĄG OSTATNICH LAT KILKUDZIESIĘCIU?

Ma la to, nieszczęściem, natura ludzka do siebie, że łatwiej nam sądzić to co już było, niżeli to co jeszcze jest. Umysł nasz, tak właśnie jak wzrok, potrzebuje nieraz, iżby rzecz, którą ma oceniać, była od niego w pewnej odległości, tu miejsca, tam czasu. Jeżeli tedy chwilowe wrażenia i ruch namiętności, jaki nas ciągle unosi, snadnie podają nas w błąd w rzeczach teraźniejszych, patrzmyż przynajmniej uważnie w przeszłość, szukając w niej dla siebie potrzebnych przestróg i nauk. Takowy przegląd przeszłości tak jest we wszystkiem dla narodu potrzebny, jak dla człowieka rachunek sumienia Im się go częściej odbywa, tym więcej z niego może być naprawy i korzyści. W tej myśli zobaczmy, choć tylko ogólnie i naprędce, przez cośmy w ostatnich kilkudziesięciu latach przechodzili w życiu literackiem.

Z góry wszakże muszę położyć, że daleki od kraju i prawie bez żadnych książek, nie mogę, jakoż nie zakładam tu sobie, napisać w tej mierze nic zupełnego, i że w sądzie o rzeczach hurtem i ogółowo, niekiedy słowa moje nie ze wszystkiem będą przypadały do tych lub owych szczegółów.

I.

Literatura krajowa, tak poważna i okazała za pierwszych WITWICKI, Wieczory. I.

4

zaraz Zygmuntów, wspierana od Batorego, (który zakładał akademie, wyznaczał pensye uczonym, i rękopisma niektórych autorów sam przeglądał), rosnąca jeszcze w chwałę pod berłem Wazów, (w którym też czasie podniosła się najwyżej, w prozie u Skargi, w stylu zaś poetyckim u Piotra Kochanowskiego): szlachetna ta wychowanka drogich Jagiellonów dotrwała, jakby przez wdzięczność, przy tronie wszystkich rodu tego, męzkiej i żeńskiej linii, monarchów. Po ich zejściu, i wraz z moralnym i politycznym bytem narodu, poczęła psuć się i nikczemnić. Więc też za schyłkiem w kraju wszystkiego, upadłszy w pogardę, była wreszcie dobita dziką łaciną, i przepadła jak pod ziemię. Naród, już to przez nierząd i niekarność, już przez gnuśność i niedbałość, z mocy się i powagi wyzuwając, dawał się deptać i coraz do grobu przywlekać. Aż gdy nóż do piersi mu przykładano — dopiero wtedy, jakby krzyk śmiertelny, budzi się z nim znowu po długim czasie literatura.

Ale za Stanisława Augusta nadto już zewsząd było złego, abyśmy mieli czas i sposobność zająć się zbawiennie piśmiennictwem.

W wieku, w którym panująca na dworach etykieta wyciągała od królów i książąt, iżby chowali przy sobie poetów, filozofów, i wszelkiego gatunku akademików, tak koniecznie n. p. aby mieli włoską operę, albo francuzki balet, Poniatowski, chociaż tylko król dorobkowy, nie chciał się pokazać gorszego tonu od innych, i czyniąc co mógł, założył sobie naprędce w Warszawie szanowną kompanię autorów do różnego pisania wierszem i prozą, sam przyjąwszy tytuł króla filozofa i mecenasa. Ci literaci, a między nimi liczym kilku pisarzy znakomitych i słusznie sławnych, pisali, rzecby można, raczej dla króla, z którym przez czas jakiś jadali co tydzień obiady, i dla warszawskich towarzystw, których zdobą, niżeli dla ogromnej b a jeszcze wpół śpiącej Polski,cojeroko, na przestrzeni kilkunastu tysięcy mil kwadratowych. Należeli bardziej do dworu i stolicy, jak do całego narodu, bo też się urodzili raczej z dworu i z Warszawy, niż z kraju.

Gdyby rzeczy szły były naturalnym trybem, to po owej poprzednio spiączce powszechnej, Polska nie takby się od razu zdobyła na takich pisarzy, jacy się zjawili za Stanisława. Ale

literatura wprawdzie powolniej się kształcąca, lecz coby wychodziła z wnętrza narodu, przez stopniowe budzenie się jego przyrodnych sił, byłaby w dziejach naszych wypadkiem daleko ogromniejszym, i na ogólne losy ojczyzny wpływ by nierównie potężniejszy i szczęśliwszy wywarła. Dla takowej to literatury Poniatowski więcej byłby zdziałał przez wyjechanie w swoim czasie do obozu i pobicie Moskwy, jak n. p. przez wszystkie czwartkowe obiady i poufałe z poetami przestawanie.

Lecz jemu trzeba było autorów natychmiast, trzeba było literatury na codzienne potrzeby dworu, na niezwłoczny stolicy użytek. Byłto gospodarz pełen ukształcenia i smaku, ale który nie mając po sobie zostawić następcy, jest przede wszystkiem zajęty dniem dzisiejszym spocząwszy też na chwilę pod miłym cieniem drzewa, nie troska się, czy jego korzenie poszły głęboko w grunt, i czy natura ziemi, na której urosło, upewnia mu długie życie. Ztąd zaraz bardziej myśleć zaczęto o pisarzach francuzkich, jakich można było od ręki tłómaczyć lub naśladować, kwoli królowi, co swoje pamiętniki pisał w języku francuzkim, i panom, wracającym prosto z Paryża, lub do Paryża jadącym, jak o staroświeckich pisarzach ojczystych, w których jednakże dziełach siedziało całkowite gniazdo narodowej literatury. Co zaś pomiędzy dwoma epokami jeszcze większy rozbrat sprawiało, to owa za czasu Stanisława we wszystkiem u nas panująca, a sprowadzona z Francyi, lekkość, płochość i swawola, z którą sposób myślenia stateczny, baczny i bogobojny poważnych ludzi Zygmuntowskich w żaden sposób nie mógł się pogodzić. Więc też od nich stroniono, jak n. p. dzieci odbiegają towarzystwa osób sędziwych i mądrych, co się do ich pustot i trzpiotostw nie mieszają, owszem za nie strofują. Wszakże ten sam ówczesny ton płochości cudzoziemskiej, o którym mówię, a jaki sobie literatura Poniatowskiego tak łacno przyswoiła, byłby już dostatecznym dowodem, że ta literatura nie wyrosła z narodu i nie była sprawą jego własnego ducha. Ani wątpić bowiem, iż naród, na który się już zasuwała najczarniejsza żałoba, gdyby był wtenczas nie milczał i nie drzymał, przemówiłby całkiem inaczej. Dla niego w owym czasie sam nawet płacz Skargi, jakim ten niegdyś przerażał serca swych słuchaczy, wołając z Ekleziastykiem: Króle

stwo się przenosi od narodu do narodu dla niesprawiedliwości i krzywd! byłby jeszcze nie dosyć ponury i boleśny.

Im bardziej przybywała do kraju, wszystko z nim zagarniając, francuzczyzna, im śmielej narajona od niej, tak zwana filozofia jęła przewracać Polskę w dłuż i w szerz w jej zwyczajach i obyczajach, w jej wyobrażeniach i uczuciach, tym wspomniony wyżej rozbrat dwóch epok musiał się stawać wyraźniejszy i owszem coraz upartszy. Łatwo pojąć, że literaci, między którymi Węgierski dość przednie zajmował miejsce, z których inny nie miał skrupułu oświadczać publicznie, że n.p. lepiej jest żyć w nałożnictwie, jak wchodzić w związek małżeński, między którymi niestety! biskupi, niby otrząsając się z fanatyzmu, pisali wiersze erotyczne i gorszące, albo poemata na wyśmianie i poniżenie sług ołtarza; łatwo, mówię, pojąć, że tacy literaci nie mogli wiele przestawać z pobożnemi księgami Wujka i Skargi, ani smakować n. p. w Reju, co dzieła swoje kończył poruczeniem czytelnika Panu Bogu trojakiemu w osobach, a jednemu w bóstwie, który króluje bez początku i będzie bez końca na wiek wieków, amen. A takowe puszczenie się za nowactwami we wszystkiem co religii i obyczajom niosło szkodę, i zbuntowanie się rozumem swoim przeciw rozumowi wieków, i wyłamanie się z rodzinnej przeszłości, oderwało tem bardziej literatów Poniatowskiego od powszechności narodu, do której głoszona cywilizacya i jawne zepsucie jeszcze nie dochodziły, stykając ich tylko z małą liczbą panów, jeżdżących za granicę i tam się filozofujących.

Na czemże tedy i z czego miała się budować literatura? Pozostawał dla niej jeden wielki żywioł domowy: patryotyzm; ależ właśnie i ten, tam gdzie strój, mowę, zwyczaje i obyczaje krajowe brano otwarcie w pośmiewisko, w towarzystwach żyjących we wszystkiem na krój i sposób cudzoziemski, począł być w tamtym czasie we wszystkich formach swoich coraz ukracany; wyobrażenia bowiem królującej filozofii, co dla swych nauk i wynalazków nie miała dosyć pola w obrębie pojedynczych narodów, podsadzały w to miejsce jeszcze coś okazalszego, przeradzając staroświecki i prosty patryotyzm w nowo

modną i pyszną filantropię. W takim składzie rzeczy nie było z czego żadną miarą zrobić w Polsce literatury. A że ją mieć cheiano bądź co bądź, a mieć natychmiast, rzucono się więc w jedyną drogę jaka zostawała, nie zważając gdzie się nią zajdzie: rzucono się, mówię, w naśladowanie cudzoziemca W wyborze patrona nie mogło być niepewności: zapisano się Francyi. W istocie, przy takowem umysłów usposobieniu, pocóż było męczyć się na urodzenie czegoś własną siłą, czekać aż to wyrośnie i dojrzeje, kiedy dosyć było wziąźć w rękę pierw szą lepszą książkę francuzką, aby po dosłownym przekładzie lub przynajmniej wiernem naśladowaniu ujrzeć u siebie coś takiego, czemu już za granicą dank przyznano? Wkrótce też nie było prawie sławniejszej tragedyi ani komedyi francúzkiej, którejbyśmy i my nie mieli, jakkolwiek po polsku; nie zaniedbano nawet dłuższych poemątów. Tym sposobem o kilkaset mil od Francyi poczęła z druku wychodzić druga niejako edycya francuzkiej literatury, tylko w inszym dyalekcie i na gorszym papierze; poczęła wychodzić dla takich czytelników, któ rzy mniej więcej znali już ją w wydaniu oryginalnem, i teraz więcej ztąd pociechy udawali przez grzeczność, może nawet przez litość, niż jej rzeczywiście doznawać mogli. Francuzczyzna stała się kluczem do wszystkiego. Umięć po francuzku, było to umieć wszystkie języki świata tego żyjące i umarłe. Nie tylko tedy dzieła Anglików, Hiszpanów i inszych nowożytnych Europejczyków, lecz oraz poemata najdawniejszych Greków bezpiecznie tłómaczono z francuzkiego.

Nie będę tu przechodził autorów pojedynczo. Dosyć, że ani Trembecki, ani nawet Krasicki, dwaj wielcy pisarze i tak zdolni do przejęcia się duchem narodowym, duchem prawdziwie polskim, nie poszli o sile całkiem własnej, o natchnieniu rodzinnem, o myśli krajowej; nie mogli przeto w zupełności i tak jakby naród powinien był sobie tego życzyć, talentu swego rozwinąć.*). Jeden Karpiński, poeta-domator, (chociaż także

*) Jedno n. p. z głównych dzieł Krasickiego. Monachomachię i z niego pochodzące drugie dzieło Anti-Monachomachię, winniśmy wprost Wolterowi. «Fryderyk II. (pisze Dmochowski w mowie swojej o Krasickim) da Sanssouci,

W

autorowi tenie sam apartament w pałacu którym mieszkał Wolter, mówiąc mu, iż

« IndietroContinua »